Wybiegłem
z domu jak najszybciej. Zarzuciłem na siebie cienką kurtkę i w nerwach trzasnąłem
drzwiami. Delikatna wilgoć lipcowej nocy dawała ukojenie po upalnym i suchym
dniu. Wziąłem głęboki wdech, ruszyłem przed siebie. Chciałem wyjść
gdziekolwiek, tak po prostu wyjść, poczuć zapach pustej o tej porze ulicy. Było
jakoś po pierwszej … szedłem w stronę góry parkowej. Nogi same poprowadziły
mnie to tej najmniej uczęszczanej ścieżki w parku. Ostatni dom na ulicy
Strzelców Podhalańskich krył w sobie wąską asfaltową dróżkę wijącą się serpentynami
aż do samego szczytu skąd widać całe miasto. Najlepsze miejsce nocą w tej
jebanej wymarłej dziurze.
Szedłem
na oślep, na pamięć, nawet nie myślałem że nic nie widzę, że nie świecą latarnie.
Księżyc gdzieś się ukrył za chmurami. Towarzyszyły mi tylko czarne jak smoła
cienie wysokich drzew. Przypomniały mi się wszystkie pocałunki których
świadkami były. Pierwszy raz od kilku dni pojawił się na moich ustach uśmiech.
Wydobył się ze mnie jakby samoistnie, bez mojego pozwolenia. Ale potrzebowałem
go. Wtedy też poczułem, że potrzebowałem zapalić papierosa. Złapałem się za
kieszeń kurtki, paczka L&M-ów była tam gdzie miałem nadzieję ją znaleźć.
Czekałem na ten moment w którym dym wpełznie do moich płuc. Stroma ścieżynka
kazała mi jednak z tym zaczekać. Zadyszka. Z kompletnej ciszy mogłem wyłowić
tylko swój głęboki oddech i delikatny szum źródełka Chopina gdzieś z oddali. Uświadomiłem
sobie jak ciemno jest w tym gąszczu, brak jakiegokolwiek punktu odniesienia. Nerwy
odpuszczały, w zamian tego czułem wyostrzające się zmysły i takie przyjemne
ukłucie. Przyśpieszyłem kroku w stronę celu mojego spaceru. Byłem blisko.
Ławka
była w idealnym położeniu, w miejscu cichym i spokojnym, ale pozwalającym widzieć
i kontrolować wszystko dookoła. Z jednej strony docierały tam ciepłe promienie
pomarańczowych latarni a z drugiej zionęła czarna otchłań nocy. W zasadzie obie
były ciekawe, obie kusiły swym widokiem. Wyprostowałem nogi, oparłem się
wygodnie i odpaliłem papierosa patrząc na skrzyżowanie głównych ulic centrum
miasta. Szlak imprezowych pielgrzymek na trasie: jedyna działająca dyskoteka w
mieście – dom; była spokojna. Temperatura w ciągu dnia skutecznie zabiła w
ludziach chęć do egzystencji w tym skiśniętym od rozgotowanego asfaltu
powietrzu. Noc była już na szczęście zdecydowanie chłodniejsza i czuć było
wilgotny wiatr. Jednak w nozdrzach zalegał nieświeży, brudny kurz. Chodziła za
mną ochota na zimne tanie wino. Najlepiej słodkie, truskawkowe. Oddychałem jak
najgłębiej wdychając nikotynę i jednocześnie ulgę która powoli mnie zalewała. Choć
ręce jeszcze drżały z nerwów to papierosowe chmury przypominały wygodne
poduszki na których można było się położyć i beztrosko zasnąć. Ale nie wszyscy
jeszcze spali. W tle cały czas słychać było grupkę rozbawionych gimnazjalistek
upijających się cuchnącym browarem z Kauflandu za złoty sześćdziesiąt dziewięć
puszka. Mijałem je dziesięć minut temu … piszczały coś do siebie pod nosem na
mój temat, tak żebym niby nie słyszał, ale jednak żebym słyszał. Tępe gówniary.
Dawno
nie paliłem, jednak paczka „klikanych” L&M-ów zawsze czekała w pogotowiu na
właśnie takie sytuacje jak ta. Nie lubiłem papierosów, ale czasem nie można się
było bez nich obejść. Próbowałem sobie wmówić, że miętowe są zdrowsze. W
rzeczywistości nie przejmowałem się tym, aż tak… Zaciągałem się zamykając oczy
i wypuszczałem dym patrząc wysoko, obserwując jak papierosowe obłoki mieszają
się z chmurami na niebie. Usłyszałem coś, jakby ktoś szedł w moją stronę. Czarna
postać nadchodziła powoli szurając nogami.
Rozsznurowane
trampki Converse’a przyniosły na swych podeszwach niską zakapturzoną dziewczynę
w skórzanej kurtce. Nie zdążyłem się jej przyjrzeć, gdy usłyszałem…
- Witam
jegomościa – wypaliła bez ostrzeżenia.
- Hmm… witam
jaśnie panienkę.
- Uraczysz
papierosem?
Ostentacyjnie
patrzyłem wprost przed siebie unikając kontaktu z nieznajomą, a tylko kontem
oka śledziłem jej dziwaczną postać. Stała z rękami w tylnych kieszeniach spodni
i się gapiła.
-
Nie palę – bezmyślnie walnąłem w tym samym momencie gdy popatrzyłem na tlącego
się jeszcze papierosa, którego trzymałem w ręce.
-
Widzę właśnie … daj szluga, nie bądź menda. Przecież nie jesteś…
-
Skąd wiesz czy jestem? Znamy się? – odpowiedziałem nieco prowokująco.
-
Nie wyglądasz – mówiła z jakąś dziwną
pewnością w głosie.
-
A jaśnie panienka mnie śledzi, obserwuje?
-
Po prostu chciałam zapalić fajkę. Nie to nie, spadam.
-
Czekaj. Łap, zapalimy razem.
Podeszła.
Zsunęła z głowy kaptur - który kamuflował ją niemal całkowicie – rozpuszczając
jednocześnie gęste i długie do pasa włosy.
Na nadgarstku wyciągniętej ręki lśniła tarcza chyba dość eleganckiego
zegarka, na drugim dostrzegłem bransoletę z ćwiekami. Mała, zgrabna dłoń
sięgnęła po papierosa i szybko przystawiła go do ust. Podpaliłem go szybko
zapalniczką, a ona zaciągnęła się mocno wzdymając teatralnie policzki.
-
Dzięki! – buchnęła głośno wypuszczając dym.
-
Zostawiłaś koleżanki same?
-
To impreza nie dla mnie, nie moje towarzystwo.
-
Ale śmieszkowałyście sobie tam dość mocno – odpowiedziałem może trochę zbyt
mocno.
-
One są pijane…
-
A ty czemu nie jesteś pijana? – byłem chyba coraz bardziej ciekawy.
-
Nie potrzebuję pić.
Powiedziała
to z jakimś ukrytym westchnieniem w głosie i na dłuższą chwilę spojrzała w
ziemię, jakby oglądała swoje buty. Miałem wrażenie, że nie dokończyła tego co
powiedziała, że zostawiła pauzę na coś jeszcze.
-
Potrzebuję czasem zapalić. Potrzebuję zapalić z tobą – podniosła wzrok do góry
i teraz patrzyła mi prosto w oczy.
W
tym samym momencie weszła w snop latarnianego światła, dopiero teraz mogłem jej
się dokładniej przyjrzeć. Wypuściła ostatni nikotynowy obłok i patrzyła z pod
byka jakbym zrobił coś złego. Ja też patrzyłem, i już wiedziałem, że to nie
gimnazjalistka podlotka. Przymrużone oczy nadawały jej nieuzasadnionej powagi.
Miała dojrzałą twarz, ale biła z niej jakaś młodzieńcza iskra. Widziałem w niej
coś wesołego, ale jakby starała się to ukryć. A ja złapałem się na tym, że
ciekawi mnie to co ukrywała. Mogła być w moim wieku, maksymalnie „club 27”…
-
Ja z tobą bardzo chętnie zapalę. Ale w dalszym ciągu nie jestem pewien. Czy my
się tak w ogóle znamy?
-
Mam wrażenie, że tak… Tak mi mówi moja intuicja. Mogę usiąść?
-
Moja intuicja mówi, że teraz nie masz innego wyjścia. Siadaj. I opowiadaj.
-
Ale o czym chcesz żebym opowiadała? – zapytała szczerze zdziwiona i usiadła na
drugim końcu ławki i zakładając noga na nogę spojrzała na mnie a później od
razu odwróciła głowę wpatrując się przed siebie.
-
Noo, o tej intuicji, która to niby coś ci podpowiada. Poza tym to ty przyszłaś
do mnie, więc może byś się przedstawiła, czy coś w ten deseń – uśmiechnąłem się
i puściłem jej oczko.
-
Miałeś kiedyś tak, że wydawało Ci się, że kogoś znasz choć widzisz go po raz
pierwszy?
-
No tak. Ale my się nawet nie widzieliśmy. To znaczy, w tej ciemności nawet nie
mogłaś zobaczyć mojej twarzy a ja Twojej, dopiero teraz …
-
Dlatego właśnie przyszłam Cię zobaczyć – odpowiedziała szybko nie dając mi
dokończyć.
Przechyliła
głowę odruchowo „przerzucając” włosy tak by nie zasłaniały jej widoku. Teraz
patrzyła na mnie oczekując odpowiedzi. Była pewna siebie do tego stopnia, że
zaczęło mnie to coraz bardziej ciekawić, ale też nieco paraliżować. W tej
chwili usłyszałem ciche kroki dobiegające gdzieś z tyłu. Przeszedł mnie dziwny
dreszcz, wzdrygnąłem się i odwróciłem za siebie. W naszą stronę szła jedna z
koleżanek mojej niespodziewanej towarzyszki. Patrzyła się na nas… chyba chciała
zawołać tą tajemniczą dziewczynę i pójść już do domu, ale nagle jakby się
speszyła, w jednej chwili odwróciła na pięcie i wróciła skąd przyszła. Gówniary
chyba skończyły imprezę. Nie istotne, odwróciłem się z powrotem.
Siedziała
bokiem, okrakiem, spuszczając w dół nogi po obu stronach ławki. Jej twarz
pojawiła się przed moją o kilka centymetrów. Była jak kot, nie miała swojego
własnego zapachu … pachniała nocą, była nią przesiąknięta. Pachniała wilgotnym
wiatrem i wysuszonymi, spadającymi z drzew liśćmi. Nie rozpoznałem w tym
żadnych perfum, jednak było to niesamowicie przyjemne. Jakbym wdychał naturalne
olejki eteryczne. Powietrze zrobiło się zaskakująco lekkie, zniknął ten upalny ciężar
który unosił się od kilku dni nad miastem. Poczułem ulgę, przyjemną ulgę…
rozlewała się po moim ciele bardzo szybko. Cały czas obserwowałem z bliska jej
nieruchomą i nic nie mówiącą twarz, której skóra wydawała się zimna. Przez
moment oddałem się chwili, nie czułem żadnego skrępowania, było mi dobrze.
-
Na pierwszej randce się nie przedstawiam – wycedziła z kpiącym uśmieszkiem pod
nosem.
-
To jak mam do ciebie mówić, jaśnie panienko? – zażartowałem równie ironicznie.
-
Po prostu do mnie mów. To wystarczy.
-
Proponuję spacer, porozmawiamy, zapalimy.
Zerwała
się szybko, złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą jak mała dziewczynka
ciągnie swoją mamę gdy chce jej coś pokazać.
-
Pewnie, ale teraz to ja częstuje papierosem!
Wszystko
tak ładnie pachniało. Byłem spokojny, szczęśliwy.
Bardzo dobre opowiadanie... potrafisz zaciekawić czytelnika ;)
OdpowiedzUsuń