środa, 14 grudnia 2016

"Obiecałem"

            Gdy tylko zamknąłem drzwi od klatki schodowej poczułem jak bardzo spadła temperatura przez te kilka ostatnich godzin. Potrzebowałem świeżego zimowego powietrza.

            - Marcin, po co ją wkurwiasz tymi gadkami o ćpaniu? Robisz jej to na złość? – zapytałem na rozgrzewkę.
            - Nie na złość, po prostu się śmieję.
            - Ale widzisz że ją to wkurza. Tak jakbyś robił to złośliwie, przecież jesteście ze sobą od niedawna. Po co tak od początku działać sobie na nerwy?
            - Dobra, chodź bo zamarznę – odpowiedział z pijanym zniecierpliwieniem.

Szczerze mówiąc nie rozumiałem dlaczego opuszczamy ciepłe mieszkanie w trakcie imprezy i wybieramy się w ten mróz na koniec miasta. Jednak miało to jeden plus – będę mógł przetrzeźwieć – pomyślałem. Litrowa butelka Ballantinesa skończyła się na tyle szybko że nawet nie zauważyliśmy, ale później alkohol zaczął ciążyć mi na żołądku. Z czego ci Szkodzi robą tę wódę nie mam pojęcia … Ruszyliśmy z Marcinem wzdłuż Dąbrowskiego, nie wiedziałem gdzie dokładnie idziemy.

            - Przyznałeś się jej, że miałeś przygody z „białym” nie? – zapytałem, bo nie byłem pewien czy stać go na przyznanie się do ćpania.
            - Tak. Zaakceptowała to ale powiedziała że nigdy nie może mi się to zdarzyć więcej, bo ... bo nie wie co wtedy – odpowiedział beztrosko jakby rzeczywiście nie wiedział.
            - No kurwa, co wtedy … No pewnie Cię zostawi, to chyba proste? – niedowierzałem w to co słyszę w jego głosie.
            - Nie zostawi bo ja już nie biorę, skończyłem z tym i koniec. Obiecałem to.
            - Skoro tak mówisz.

            Wiele razy słyszałem jak obiecywał więc nie chciałem drążyć tego tematu więcej bo nie spodziewałem się większych efektów niż typowo noworoczne obietnice i postanowienia. Było już sporo po północy, przeszliśmy przez skrzyżowanie na czerwonym świetle, na ulicy nie było już samochodów ani ludzi.

            - Podobno mój brat tam chyba jest – Marcin przerwał dłużącą się ciszę.
            - Po co tam w ogóle idziemy, co tam się dzieje ciekawego? Bo szczerze mówiąc wolałbym zostać z dziewczynami.
            - Jakbyś sobie wciągnął kreskę to byś zapieprzał tak że nie miałbyś czasu na marudzenie – rzucił z rozmarzonym i lekko ironicznym uśmiechem.
            - A ten dalej o jednym. Już ci całkiem siadło to „białe” na mózgu? Co chwila wracasz do tego tematu, choć starałem się go uniknąć bo mówisz że już nie bierzesz i obiecałeś to Ance.
            - Tak, obiecałem. Nie siadło mi na głowę tylko się śmieje, coś w tym strasznego?
            - No chłopie, drugi raz już to powtarzasz, jak widać cały czas o tym myślisz i nie daje ci to spokoju…
- Postanowiłem, że nie będę tego brał ani nigdy więcej nie załatwię tego gówna mojemu bratu bo widzę co się z nim dzieje jak zaczął…
- Michał też zaczął brać? – przerwałem mu zanim dokończył.

Gdzieś w okolicy Beskidzkiej odnaleźliśmy stary opuszczony dom w którym impreza trwała w najlepsze. Ciemne podwórko było oświetlone jedynie zanikającą pomarańczową poświatą latarni i delikatnymi przebłyskami księżyca… prawie po omacku weszliśmy przez bramę w stronę dźwięku muzyki i pijaństwa wydobywającego się ze starej chałupy.  
Weszliśmy przez uchylone spróchniałe drewniane drzwi, było ciemno jak w dupie, w korytarzu stał skuter o który się porządnie potknąłem. Śmierdziało wilgocią i fajkami. Pokój w którym siedziało towarzystwo rozświetlało niebieskie szkło telewizora przełączonego na walki bokserskie, na odrapanych ścianach wisiał obrazek Matki Boskiej, a na kanapach siedziało ze dwadzieścia osób. Standardowa melina i ćpalnia, nic zaskakującego – pomyślałem.
Z całej grupy znałem kilka osób, między innymi brata Marcina, Michała, przysiedliśmy się i zaczęliśmy pić browarka. Nie bardzo miałem na niego ochotę, ale już mi nie zależało. Nie byłem zbyt aktywnym rozmówcą i zawiesiłem się z Żubrem w ręku patrząc jak osiłki w telewizorze klepią sobie wzajemnie po mordach.

- Ty, zwiecha, idziemy na szluga? – Marcin wyrwał mnie z letargu.
- Na szluga .. hmm… dobra! – miałem ochotę wracać już do domu, postanowiłem wykorzystać tą sytuację i stąd czmychnąć.
- No to cho, idziemy do bankomatu przy okazji.
- Luzik, już idę.

Byłem już mocno dziabnięty, zresztą wszyscy tam byli, choć większości nie znałem to było to widać i słychać, męczyło mnie to … a i oni byli zmęczeni bo atmosfera była na tyle senna że niektórzy przestali się odzywać, więc i ja przestałem nadstawiać uszu.  Na zewnątrz mróz ścinał wszystko co wyłaniało się z ciemności nocy. Para z ust w połączeniu z dymem papierosowym była prawie tak gęsta jak mgła która unosiła się nad Wisłokiem.

- Jest późno, idę wami do tego bankomatu i wracam na chatę – powiedziałem z ulgą w głosie i nadzieją że nikt nie będzie próbował mnie zatrzymać.
- Dobra, to Cię podprowadzimy do tego bankomatu i będzie Ci raźniej, najwyżej poczekasz z nami bo jeszcze idziemy do jednego kolesia.

            Uff.

            - Ile tam wyciągnąłeś? – zapytał Marcin wymamrotał do znajomego jego brata  który z nami szedł.
            - Sześć dych. Dziesiątka będzie na „zwijkę” – odpowiedział dziwnie zmulony gościu, którego imienia nawet nie znałem.
            - No to dawaj idę do typa, zaraz wracam, a wy czekajcie tutaj za winklem.

            W tym momencie już wiedziałem co jest grane i po co to właściwie ta wyprawa na imprezę. Marcin zniknął w mgle tak szybko że nawet nie zdążyłem się odezwać. Najwidoczniej dilerskie znajomości są wszędzie, nawet na takim zadupiu. Stałem z tym gówniarzem czekając do Marcina i prawie się nie odzywając zastanawiałem się co on znowu wykombinował … Lodowate powietrze wchodziło przez nozdrza mocno i szybko niczym narkotyk i zalewało falą zimna. Z parkingu na którym staliśmy widać było stare duże blokowisko… w najbliższym bloku paliło się tylko jedno światło. Miasto już dawno spało… ale jak widać nie całe. Gdy ja marzyłem o ciepłym łóżku inni woleli marznąć w poszukiwaniu koksu. I to wcale nie tego do ogrzewania mieszkania. To że byłem zmarznięty nie przeszkadzało mi w tym żeby w środku mnie się gotowało. Miałem ochotę przywalić w ryj Marcinowi kiedy tylko wróci. Chyba ci bokserzy z telewizji tak na mnie podziałali.

            Na Marcina najwyraźniej podziałało coś innego. Wrócił z wielkim bananowym uśmiechem na twarzy i wielkimi oczami, które teraz błyszczały jak śnieg. Już nie był pijany. Wyciągnął z kieszeni małe zawiniątko … biały proszek zapakowany w kolorowy papier i podał kumplowi swojego brata. Widziałem jak cieknie mu ślinka…

            Czekałem aż zauważy, że się na niego patrzę. Gdy tylko złapałem i przytrzymałem go wzrokiem… pożegnałem się.

            - Pozdrów swoją dziewczynę i brata. Dobrej imprezy!
           - Ale ja przecież wcale nie… ja już nie... Ej Mikołaj to nie tak…  ja tylko… przecież obiecałem.

            Nie odpowiedziałem i ruszyłem w swoją stronę. A mogliśmy siedzieć w ciepłym domu, z dziewczynami…




3 komentarze:

  1. zastanawiam się, jak to jest, że ludzie uzależniają się od narkotyków. to brzmi przerażająco. znam ludzi, którzy wciągali sobie od czasu do czasu koks, ale się nie uzależnili (swoją drogą, jest to bardzo kosztowne uzależnienie). znajomi popijają regularnie, ale nie są alkoholikami. inni nie mogą wytrzymać bez białego proszku... straszne, gdy poznasz coś, co podoba ci się tak bardzo, że nie potrafisz sobie bez tego potem poradzić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. stary, z tym numerem telefonu to ja miałam milion akcji, kiedyś jakiś tym zapisał swój numer na rachunku i dał mojemu facetowi (nieświadomie oczywiście, dla niego to był po prostu inny kelner), żeby mi przekazał :D

      a raz jakiś chłopak wysłał kolegę, żeby mnie zapytał o imię i numer, bo sam się wstydzi xD w tym czasie został przy stoliku i próbował zachowywać się normalnie. gorzej niż w podstawówce.

      Usuń
  2. tak, najwidoczniej pomysł zapuścił korzenie w mojej głowie po tym, jak go pierwszy raz od Ciebie usłyszałam ;) dzięki za inspirację!
    co do typa na fejsie, faktycznie musiał być bystry, ale mnie to niepokoi, bo nie mam pojęcia, jak mnie znalazł :p

    OdpowiedzUsuń