Stałem przed
oknem, patrzyłem przez firankę na świat. Na zewnątrz wszystko było zasnute
gęstą mgłą, pogoda była nieokreślona. Białe mleko wydawało się jakby chciało
przeniknąć do środka naszego mieszkania. Trwałem w tym patrzeniu chyba bardzo
długo, moja świadomość gdzieś odpływała…
Z letargu
wyrwał mnie niespodziewany dotyk. Ledwo poczułem jej aksamitną dłoń, która
przesuwała się po moim ramieniu. Poczułem jej energię, jej ciepło. Powoli
odwróciłem głowę… stała zaraz przy mnie. Stała będąc jednocześnie niewidoczna
jak duch i wyraźna jak ołtarz. Patrzyła na mnie wzrokiem, który omijał całą tę
mgłę i był niepowtarzalnie przeszywający. Patrzyła na mnie ze smutkiem i
troską, wiedziałem, że wie. Nie wytrzymałem tego spojrzenia i spuściłem wzrok w
podłogę, ręce którymi opierałem się o parapet zaczęły drżeć a ona bezszelestnie
zniknęła. Ogarnęła mnie pustka. Gdy rozejrzałem się po pokoju zrozumiałem, że
to jest właśnie ta mgła. Wszystkie ściany były kredowobiałe, a trupioblade
powietrze przesłaniało wszystkie szczegóły. Zakręciło mi się w głowie, wszędzie
była mgła i szum… przymknąłem oczy łapiąc się dłońmi za skronie.
Po chwili
moje oczy złapały ostrość, nie patrzyłem już w okno i na ściany. Teraz
widziałem jasno. Drzwi, otwarte drzwi a w nich widok… jedyny rozświetlony punkt
w mieszkaniu. Wszystko skoncentrowało się na niej, wysyłała ciepłe światło,
którego potrzebowały moje oczy. Wiedziałem, że muszę do niej iść, a nawet biec…
przez sekundę jeszcze widziałem jak krząta się z kąta w kąt po całej sypialni
będąc ubrana wyłącznie w białe koronkowe figi… Dopiero wtedy zorientowałem się,
że ja też jestem pół nagi. Nie zdążyłem zauważyć nawet kiedy znalazłem się tuż
obok niej. Stałem na wprost niej, byliśmy dla siebie na wyciągnięcie ręki, ale
najpierw musieliśmy dotknąć się spojrzeniami. Jej oczy przeszły przemianę,
przybrały więcej energii a lewy kącik jej ust powędrował do góry, w stronę
niechlujnie niesfornej grzywki. Jej włosy swobodnie i opadały na jej ciało,
były naturalnym płaszczem, jej osłoną i jej kamuflażem. Przysłaniały delikatne
ramiona i nieśmiałe piersi. Dodawały jej uroku, który bił z niej tym
świetlistym ciepłem za którym podążałem, którym uwodziła mnie od początku.
Moje ręce
spoczywały na jej biodrach. Nasze ciała przywitały się muśnięciem skóry o
skórę. Teraz to ona stała w bezruchu, zbliżyłem się do niej. Zbliżyłem z całą
pewnością siebie przyciskając ją do siebie stanowczo ale delikatnie. Jej stopy
zadrżały i odruchowo cofnęły się pociągając za sobą resztę jej ciała,
wycofywała się centymetr po centymetrze… aż jej plecy poczuły chłód białej
ściany. Wspięła się na palce i uświadomiła sobie, że nie ma już ucieczki.
Uśmiechnąłem się do niej z całą swą radością jaką dawała mi świadomość, że znów
jesteśmy razem. Chwyciłem jej prawą dłoń i objąłem swoimi… Trzymałem ją mocno i
powoli klęknąłem na kolana. Patrzyłem na nią z dołu, a ona na mnie z góry,
nasze twarze dzieliła teraz spora odległość, jednak moje słowa dotarły do niej
natychmiastowo. Moje „Kocham Cię!” odbiło się od jej oczu i emocjonalnym echem
wróciło do moich uszu. Pocałowałem ją w najpiękniejszą dłoń na świecie.
Wszystko
stało się wyraźne, bo była już tylko ona. Obejmowałem jej uda, a moje usta
kręciły się w okolicy jej kolan. Muskałem jej skórę mikroskopijnymi pocałunkami.
Zmysły pracowały na najwyższych obrotach. Pod palcami wyczuwałem fakturę jej
skóry, dotykałem jej linii papilarnych rozlanych po tych słodko-różowych
nogach. Wdychałem jej zapach, jej naturalne perfumy ogarniały mój nos i płuca. Wcisnąłem
ręce między ścianę a nią, tak by móc złapać jej pośladki. Pod wrażeniem ich
miękkości ścisnąłem je. Jak po ścieżce mój język szedł w górę. Ona już
wiedziała gdzie zmierzam, patrzyła na mnie z uśmiechem za który od zawsze
dałbym się pokroić. Ja spoglądałem od czasu do czasu na nią, jej promieniście
rozanielona twarz wyglądała z pomiędzy podnieconych piersi… Spojrzałem raz
jeszcze w stronę mojego światła i palce
chwyciły za gumkę jej majtek. Jej mowa ciała pomogła mi w ich błyskawicznym
pozbyciu się ich. Klęczałem przed moją boginią i chciałem oddać jej wszystkie
hołdy i pokłony. Uniosła nóżkę bym mógł pocałować ją we wszystkie miejsca o
których marzyłem. Po wewnętrznej stronie jej uda spłynęła wilgotna strużka.
Powstrzymałem jej bieg swoim językiem i już wiedziałem jak dziś smakuje. Moje
usta dotykały jej różowego skarbu i delektowały się pierwszymi liźnięciami.
Język spokojnie zaczął pieścić najwrażliwsze miejsca mojej pani. Chwyciła mnie
za głowę i wplotła się w moje włosy zaciskając niekontrolowanie. Kiedy mój
język wędrował coraz głębiej jej noga wylądowała na moim ramieniu. Wiedziałem,
czułem, że jesteśmy oboje w najwłaściwszym miejscu i czasie… Dociskałem ją
coraz mocniej, kręciłem kółeczka, dawałem całusy, muskałem łechtaczkę a moja
bogini traciła zmysły i równowagę. Jej nogi zaczęły drżeć a całym ciałem
targały skurcze rozkoszy. Pierwszy raz tego dnia pozwoliła sobie na wydanie
jakiegokolwiek dźwięku… jęknęła przeciągle, choć starała się to ukryć. Nie dała rady, w jednym momencie wszystkie
blokady puściły, rozległ się cichy okrzyk spełnienia. Promieniała jeszcze
mocniej, płonęła jak krwisty zachód słońca pośród otaczającej bieli.
Opadliśmy na
łóżko, które czekało na nas jak poduszka powietrzna. Mglista pościel ochłodziła
rozgrzane ciała tylko na moment. Bo tylko przez moment wytrzymaliśmy w bezruchu
i oszołomieniu tym czego przed chwilą doświadczyliśmy. Rozochocona Wenus
domagała się następnych modlitw i kolejnych ofiar złożonych na jej cielesnym ołtarzu.
Jako jej zagorzały wyznawca tylko na to czekałem, a kiedy wskoczyła na mnie
szybkim i łapczywym susem czułem się jak boski wybraniec.
Znów była na
górze. Kiedy wchodziłem w jej cipkę przeszyło mnie doszczętnie jakieś
nieokreślone błogosławieństwo. Czułem coś czego nie doświadczyłem nigdy
wcześniej. Zmrużyłem oczy rozpływając się w przyjemnościach jakimi się
wzajemnie obdarowywaliśmy… lecz i tak była nadprzyrodzenie wyraźna. Jej włosy,
teraz wilgotne przykleiły się do szyi i ramion. Nie mogłem się powstrzymać od
jej dotykania, krążyłem łapczywie po jej radosnych piersiach i bujnych biodrach
zatrzymując się po drodze na brzuchu i pośladkach. Ujeżdżała mnie jak
najszybszy rydwan a ja chciałem jej służyć… Cały czas patrzyłem. Podziwiałem
krągłości i napawałem wzrok gdy we mnie wchodziła i schodziła odsłaniając
największy skarb wszechświata. Przyozdobione paseczkiem włosów łono jak
wisienka na torcie wieńczyło jej cudowną naturę.
Na zmianę
krzyczała głośno przebijając tym głosem wszystkie ściany i całowała mnie
namiętnie. Później robiła to jednocześnie. Modliłem się do niej w ten sposób
przez cały dzień i całą noc. Byliśmy tylko my. Mgła odpłynęła, wróciły kolory i
ciepłe światło.
cześć Kuba. jak dobrze to było przeczytać.
OdpowiedzUsuńniesamowita te Wenus. szkoda, że to już koniec wpisu
Bardzo pięknie piszesz! Uwielbiam Cię czytać!
OdpowiedzUsuńTo było piękne.
OdpowiedzUsuńPopis umiejętności ogromny. Literatura piękną w najlepszym wydaniu, jak dobrze dostać ją ot tak, za darmo. "Moje „Kocham Cię!” odbiło się od jej oczu i emocjonalnym echem wróciło do moich uszu." "Rozochocona Wenus domagała się następnych modlitw i kolejnych ofiar złożonych na jej cielesnym ołtarzu." - świetne to. Do zapisania wręcz. Pisz dalej, będę wiernym czytelnikiem. PS czytałeś Małe życie?
OdpowiedzUsuńhttp://www.emplace.pl/