Niedawno skończyliśmy rozmawiać. Być
może już śpisz, ja piję napar i zasiadam by dokończyć dzisiejszą część tego
listu.
***
To zapis mnie, który mogli przeczytać
tak naprawdę wszyscy, nie wszyscy mogli jednak sprawdzić co się za tym kryje w rzeczywistości.
***
„Nadwrażliwość to mój wróg, przerost
duszy nad rozumem.” Tak pisała Nosowska. Nie do końca się z nią zgadzam.
Dyskutowałbym. Dla mnie to jest nieustanna walka duszy i rozumu. Dużo bardziej
agresywnej niż tę którą znamy z reklam w telewizji.
***
U mnie serce i rozum walczą na
poważnie, walczą zażarcie, bez ustanku, na śmierć i życie.
Walka na myśli – czyli najcięższą artylerię jaką tylko mogły
wyciągnąć moje dwa zbuntowane ośrodki dziwnego jestestwa. To nie jest
sprawiedliwy pojedynek… to bijatyka pełna noży, kastetów i maczet raniących na
zmianę przeciwległe bieguny osobowości. Każda myśl przyjmuje formę silnego jak
końskie kopyto ciosu, snajpersko celnego pocisku śrutowego lub wielkiego
wybuchu bomby atomowo-jądrowo-biologoiczno-chemicznej. Żadna ze stron nie
odpuszcza, obie tak samo dobrze wyposażone w najbardziej nowoczesną broń
szerokiego rażenia. I dusza i rozum porozumiewają się tym samym językiem …
językiem natrętnych myśli – jednak mają zupełnie inne zdanie. Na tyle inne, że
nie potrafią dojść do porozumienia i nie pomagają żadne negocjacje,
pertraktacje i umowy o zawieszeniu broni. Mam wrażenie, że oba te układy żyją
własnym życiem opętanym żądzą awantury, zadymy i zemsty.
Mózg
zachowuje się jak naspidowany najmocniejszym koksem świata dyskotekowy świr, a
duch obiera sobie za idola katatoniczne dziecko z tragicznie złośliwą odmianą
ADHD.
Co sekunda uderzają na przemian
kolejną dawką upierdliwie nawrotowych myśli.
Nieważne czy to podczas robienia śniadania czy egzaminu na uczelni,
nieważne czy to leżę w wannie czy mam rozmowę o pracę, nie ważne czy to leniwa
niedziela czy zapracowany czwartek. Zawsze i wszędzie o każdej chwili dnia i
nocy. Nadpobudliwy słowotok rozlewa się po całym ciele przemierzając korytarze
żył i obciążając krew nierealną obawą. Obawą, że jeśli któryś z wrogich obozów
nie przejmie władzy, ostatecznie nade mną nie zapanuję to będzie to walka
nieskończenie wyczerpująca. Wyniszczająca organizm jak zbombardowany bezbronny
kraj bez tarczy anty-rakietowej. Będzie pełno ofiar i jeńców… rozum zacznie
wybijać społeczną elitę intelektualistów, a serce zabierze się za masowe gwałty
kobiet i dzieci. Bez pierdolenia. A największą ofiarą mogę być ja sam… już
zawsze będąc przerażony wizją nie kończącego się nigdy paranoicznie
wewnętrznego dialogu. Że nie zapanuję nad tragicznym konfliktem.
***
Tego się właśnie boję. Że do końca
życia będę nękany absolutnie nieodpartym niepowstrzymanym przymusem
analizowania wszystkiego pierdyliard razy. Na podstawie „Przeszłości”
zastanawiałem się, czy to jest jakaś wada wrodzona czy może gdzieś w między
czasie ktoś wmontował mi moduł nadwrażliwości i niemożności opanowania dwóch
podstawowych dla każdego człowieka obszarów myślenia. Choruję na jakiś
chroniczny niedobór emocjonalnej równowagi, zaburzenia błędnika prawdy i
kłamstwa, daltonizm czerni i bieli. To skrajnie mącząca anomalia.
***
… Że wszystko czuję sto razy bardziej,
sto razy mocniej, sto razy intensywniej… No właśnie. To jest właśnie to
nadaktywne działanie moich zmysłów. Zwykły przyziemny smutek potrafi nagle
zmienić się w tragedię rozpaczy, a normalny życzliwy uśmiech transformuje się w
hiper euforię. Oczy widzą ostro – zbyt ostro, uszy słyszą wyraźnie – zbyt
dokładnie, ręce nie dotykają – ręce chłoną.
Zmysły są zaborcze i chytre, każdy z bodźców muszą schwytać natychmiast,
teraz i już. Nie czekają, łapczywie rozkładają impuls na czynniki pierwsze, na
setki, tysiące i miliony cienkich nitek, które plączą się w wielkie kłęby.
Kłęby niepozbieranych wniosków. Kłócące się rozum i dusza tworzą jeden
chaotycznie połączony głos w mojej głowie, który próbuje instruować jak
rozplątać te kołtuny.
To męczące kiedy zastanawiam się nad
jednym pierdołkowatym słowem lub błaho przypadkowym gestem na sto różnych
sposobów wymyślając wszystkie możliwe jego wersje i konteksty. Kiedy dorabiam
do nic nie znaczących zjawisk całe wysypiska teorii spiskowych.
Kiedy wewnątrz mnie pojawiają się historie przypadkowo spotkanych
na mieście ludzi – kiedy muszę nie wiem dlaczego wymyślać do ich wyglądu całą
biografię, od pierwszej pieluchy, przez pierwszy seks aż do pierwszej wizyty u
psychiatry. Ludzi jest dużo, biografii jest dużo … myśli jest dużo.
A jeśli zaczynam rozmawiać z tym
człowiekiem robi się jeszcze gorzej – oprócz biografii pojawiają się następne
jeszcze bardziej złożone elementy. Mimika, gesty i słowa dają mojej wyobraźni
jeszcze większe pole do popisu… znaczy się pole bitwy. Prawdziwy poligon
doświadczalny migotających neuronów odczuwających napływające zachowania ludzi.
Część z tych zachowań wkracza do mojego świata bardziej niż inne – kiedy
rozmawiam z bliskimi mi ludźmi, impulsy są najmocniejsze i najtrwalsze.
Przejmuję emocje bliskich osób do siebie i stają się moimi emocjami.
Równie mocno odczuwam świat zewnętrzny
co wewnętrzny. Wczuwam się w kogoś jak w siebie. Wtedy pojawia się kluczowe
pytanie „dlaczego?”. Oh jak często słyszę to pytanie. Dlaczego. Dlaczego …
***
Tak naprawdę, oprócz tego, że mogę
mieć w każdej chwili tysiąc planów to w praktyce nie widzę możliwości
zastosowania jednego konkretnego. Nie mógł bym się zdecydować, i pewnie przez
jakiś czas jeszcze nie będę się mógł zdecydować który plan wdrożyć w życie… A?
B? a może X?
Jedynym rozwiązaniem, które gdzieś mi
tam świta w głowie to spróbować każdego z nich. Liznąć wszystkiego, spróbować,
sprawdzić się by w końcu trafić. Wiem kim nie chcę być, ale nie wiem kim chcę.
Najtrudniejsze pytanie w moim życiu… z którego przez pewien czas nawet nie
zdawałem sobie sprawy. Nie wiedziałem, że mam problem z odpowiedzią na to
pytanie… ale ja naprawdę kurwa nie wiem. I to mnie często doprowadza do
rozpaczy. Zwłaszcza kiedy…
***
Wszystko jedno.
Ha, blogo-przeczucie zazwyczaj się nie myli i komentarz oznacza jakiś młody wpis. W tym wypadku okazało się, że wyprodukowałeś (w przypadku fabryki można chyba użyć takiego słowa) wyznania na miarę nowoczesnego Wertera. jak każdemu uczniakowi, forma listu - czegoś w tym stylu - kojarzy się z nieśmiertelnymi ,,Cierpieniami Młodego Wertera". Myślę, że gdyby biedak żył w naszej erze triumfu psychologi i analizy, właśnie tak by pisał.
OdpowiedzUsuń...zabawne, chciałam wrzucić tekst również zahaczający o te tematy....
Podobno sukces następuje, kiedy czytelnik utożsamia się z narratorem lub bohaterem. W moim przypadku można tak powiedzieć. Kolokwialnie: rozumiem gościa. Też własnie skończyłam rozmawiać, nic nie piję bo nie chce mi się wstawiać wody, też cierpię na nadwrażliwość i też określam to mianem serca i rozumu. Wiadomo, można określać inaczej. Zależy kto się czego w życiu naczytał i ile pierwiastków toczy w nim bój, od biedy może to być nawet cała zgraja metaforycznych psów szalejąca w obrębie organizmu. Serce i rozum to jeszcze nie tak źle, nie zawierają sojuszy, nie tworzą stronnictw. nie sprawiają, że biedny człowiek zaczyna przypominać sytuację polityczną średniowiecznej Europy. Duży plus. Zastanawiam się o czym właściwie piszę, jakoś mało krytyczna jestem dzisiaj, wiec powiem tylko, ze dobry tekst i piękne porównania.
Nie musisz się niczego bać, bo jestem z Tobą :*
OdpowiedzUsuńhej, u mnie też mózg i duch odstawiają czasem takie jazdy. nie lubię tego.
OdpowiedzUsuńanalizowanie często niestety jest niezdrowe, ale oduczenie się go jest ciężkie :<
heeej! sorry nie ogarniam odpowiadania na komentarze xD już Ci mówię, gdzie byłam w okolicach Sanoku (do samego miasta nie dotarłam). otwieram mapkę.. byłam w okolicy Soliny i Ustrzyk Dolnych na "zielonej szkole" w I klasie liceum xd
UsuńJa już dawno dałam wygrać sercu ;) Mówią, że jak się ma dobre serce to trzeba mieć twardy tyłek ;) Ale gorsze od tego nie raz bólu tyłka, jest ból wciąż i wciąż kiedy bijesz się sama ze sobą.
OdpowiedzUsuńOdkąd słucham serca - dobrze na tym wyszłam.
Kurczę... Mam dziwne, przerażające wrażenie, że czytam o swoich własnych emocjach, o swojej własnej nadwrażliwości - cholernym przekleństwie, które trzyma się mnie od dziecka, o bitwie rozumu i duszy, która - w ostatnim szczególnie okresie - nabiera olbrzymich "rozmiarów"... Nadwrażliwość to jakiś obłęd - ogarnia całą mnie, we wszystkich momentach, szczególnie wtedy, kiedy najbardziej chcę się jej pozbyć. Nie lubię swojej nadwrażliwości, choć wiem, że gdybym jej nie posiadała, to nie lubiłabym siebie...jako człowieka.
OdpowiedzUsuńMyślę, że nie zdajesz sobie sprawy ze swojej mocy. Możesz zapanować nad sobą, Twoje życie to Twoje decyzje, ale musisz w sobie zmienić kilka nawyków :) Pytanie jest tylko jedno: czy na pewno tego chcesz? :)
OdpowiedzUsuńBardzo miło jest poznać zdanie, co może czuć ta druga osoba. Ja zawsze myślałam, że Ciacho nie zdaje sobie z tego sprawy, ale już nie raz mnie zaskoczył tym, że wie o mnie więcej niż mi się wydaje :)
Masz na myśli autentyczną chorobę, czy raczej cechy charakteru?
OdpowiedzUsuńProblem, gdy czyjeś sto procent to za mało.
Haha ;p Żadne specjalne ;) Myślałam po prostu, żeby gdzieś pojechać, ale ja nie nie proponuję wyjść, gdy nie mam pieniędzy z oczywistych powodów :)
OdpowiedzUsuńZadałeś mi bardzo słuszne i celowe pytanie. Pewnie, że nie chcę żeby z nich zrezygnował. Ale chciałabym się poczuć od czasu do czasu ważniejsza niż oni.