piątek, 13 lutego 2015

Koniec mapy

    Stoję na chodniku. Rozglądam się i nie wiem gdzie jestem, straciłem orientację. To chyba jakieś obce miasto. Macam się po kieszeniach w poszukiwaniu telefonu – nie mam. Na ręce zegarka również próżno szukać. Gdzie ja jestem?! Skrzyżowanie na którym każda droga wydaje się prowadzić donikąd … a ja nie mam żadnego drogowskazu. Dżizys, kim jest dziś człowiek bez telefonu i Internetu!? W oddali widać jakieś małe blokowisko, i to chyba jest moja jedyna opcja. Choć patrząc na nie z daleka wcale nie wzbudza mojego zaufania, wydaje się tak samo opustoszałe jak cała reszta tego smutnego krajobrazu. Na horyzoncie ani jednej żywej duszy. Ciekawe czy są jakieś nie-żywe (?) Robię ostatni rekonesans i sprawdzam czy coś niespodziewanie nie wyrosło spod ziemi. Nie ma niczego, tylko to pieprzone blokowisko. No i chmury, całe niebo jest podejrzanie szare … nie są to chmury burzowe, ale powietrze jest strasznie ciężkie. Cała ta przygnębiająca szarość w niewyjaśniony sposób próbuje mnie udusić. Niczym boa dusiciel oplątuje się wokół mojej szyi … delikatnie odbiera oddech. W powietrzu czuć wyraźnie ostry zapach, który na tym czarno-białym tle sprawia wrażenie krwiście czerwonego. Stoję tu jak kołek … czas iść! Zrobiłem ledwie parę metrów i już wiem, że to nie będzie łatwy spacer – moje nogi ważą teraz trzy razy więcej. A może to sprawka zmutowanej grawitacji? Mój cel jest chyba jeszcze strasznie daleko. Boląca głowa nie pomaga w logicznym myśleniu a w dodatku przynosi  co chwila kolejne dziwne wizje. Nie jestem pewien, ale chyba już kiedyś tu byłem. Zaczynam sobie coś przypominać i z każdym następnym kaszlnięciem okolica wydaje się bardziej realna. Wzrost poczucia realności chyba jest wprost proporcjonalny do spadku tlenu w moim organizmie. Nozdrza wypełnia mi ten bordowy smród, gardło stopniowo zaczyna uciskać … zrobiłem już chyba kilka kilometrów. Próbuję opanować swoje ciało, siadam na chodniku. Opieram się o znak drogowy. Spoglądam w stronę blokowiska i uświadamiam sobie, że nie zbliżyłem się tam ani o krok. Jak to … co jest? Czy to naprawdę aż tak daleko? Dobra, odpocznę jeszcze chwilę. Czuję, że ziemia na której spoczywa teraz moje zmęczone dupsko mocno pulsuje. Czyżby pod spodem szalała ognista lawa? Nie wiem, moja głowa odmawia posłuszeństwa … moje zmysły straciły dla mnie wiarygodność.  Staram zachować się choć odrobinę trzeźwości umysłu.

   Wśród tego chaosu wyłania się jakiś dźwięk. Słyszę go coraz wyraźniej wyławiając z szumu wewnątrz głowy. Namierzyłem go! Widzę, że jakaś mała kropka przypominająca samochód zmierza w moją stronę. Koniec tego leżenia, wstaję. Muszę go zatrzymać. Zrobić cokolwiek żeby się stąd wydostać. W tym momencie utrzymanie pozycji stojącej wydaje mi się czynnością dość ekstremalną, ale samochód już się zbliża, zaraz mnie ktoś uratuje. Strasznie się wlecze … ale to dobrze, czuję, że wracam do normalności. „Jest lepiej, jest lepiej, jest  lepiej …” powtarzam w myślach. Siła autosugestii ewidentnie pomaga, teraz już stoję twardo na nogach i szum w głowie ucichł. Jest już jakieś 50 metrów ode mnie. Widzę, że się na mnie patrzy - wielka głowa wystająca z małego okienka czerwonego pojazdu. Zatrzymał się a ja próbuję podbiec. Teraz już mam pełen obraz mojego wybawcy. Czekaj, czekaj …  przecież ja go znam!

- Szczęść Boże księdzu! Mogę się z księdzem zabrać? Bo utknąłem tutaj i nie za dobrze się czuję.
- …
- Noo, proszę. Gdzie ksiądz jedzie? Ja chcę tylko dostać się do cywilizacji, mogę wsiąść?


Odpowiedział mi ciszą. Patrzę w jego oczy i widzę ten diabelski wzrok, którym prześladował mnie w szkole. Nigdy go nie zapomnę … Zero emocji na twarzy, ale oczy mówią „I come from hell bitch!”. Przegrałem, spuszczam wzrok, patrzę w dół. Kurwa! Nie … gdzie są jego nogi!? On nie ma nóg. W ogóle. Nawet kolan – jego postać kończy się na tułowiu ozdobionym wielgaśnym, tłustym brzuchem. Pod tym względem nic się nie zmieniło. Jeszcze jedno spojrzenie w oczy. Wpatruje się we mnie tymi wybałuszonymi gałami opętańca. Ja teraz też jestem blisko szaleństwa. Wyciąga swoją mięsistą łapę i zaczyna mnie przesuwać na bok – jakby chciał odsłonić sobie jakiś wybitnie ciekawy widok. Przecież tu nic nie ma klecho! Przestraszył się czegoś czy co? Olał mnie … wcisnął gaz do dechy i z piskiem opon rusza z miejsca zostawiając mnie tutaj samego. Nie wierzę! Szum w głowie wraca ze zdwojoną siłą. On nie ma nóg a ja jestem w czarnej dupie. Pies by go jebał, idę dalej. Odwracam się i widzę … coś jakby „koniec mapy”. WIELKA CZERWONA NICOŚĆ. Am I A Psycho?






1 komentarz:

  1. o.O uwięziony na końcu mapy z dziwnym blokowiskiem, księdzem bez nóg i krwistoczerwonym zapachem.. nieciekawa sceneria

    OdpowiedzUsuń